Polska > Kluby > Historia > Warszawa > Biuletyn > 5.2.6  System TeTa

Ewa Damentka
VI Prezydent KLS w Warszawie
kwiecień - październik 1998

Z książką Tadeusza Niwińskiego TY zetknęłam się w 1995 r. Tak mi się spodobała, że utworzyłam od razu własny klub i prowadziłam go przez parę miesięcy. Sytuacja rodzinna oraz nawał obowiązków i zadań stawianych mi przez życie przerwały tę zabawę. Przetrwałam trudny okres i coraz częściej przekraczałam przy tym granice moich możliwości (a raczej moje o nich wyobrażenia).

W 1997 r. moje życie "znormalniało" i.... pojawił się duży problem. Nie potrafiłam przystosować się do zwyczajnej codzienności. Zaczęłam się bardzo bać - wszystkiego. Wtedy przypomniałam sobie o książce TY i o tym ile zyskałam dzięki prowadzeniu KLS. Umówiłam się ze sobą, że przyjmuję reguły zaproponowane przez Tadeusza (tj. przypisanie kolejnych stopni mistrzowskich hierarchii potrzeb wg. Maslowa). W myśl tej umowy potrzeba bezpieczeństwa miała być zaspokojona dzięki uzyskaniu drugiego stopnia mistrzowskiego.

Postanowiłam zorganizować nowy Klub po to, by zrealizować mój cel - zdobyć tytuł Mistrza Organizacji. Kiedy namawiałam przyjaciół i znajomych, żeby wzięli udział w tej zabawie, dowiedziałam się, że w Warszawie już działa KLS. Przyszłam więc w grudniu 1997... i zostałam.

Wiosną 1998 odbyły się wybory prezydenckie, które wygrałam. Moim konkurentem był Mariusz Grudzień. Miło wspominam nasze mowy wyborcze. Zupełnie się ze sobą nie umawialiśmy a okazało się, że każde z nas komplementowało konkurenta! Nie wiem, czy taka sytuacja jest możliwa poza KLS-em.

Mottem mojej mowy było "nie muszę, ale chcę" i programem wyborczym - przestrzeganie zasad działania Klubu opisanych przez Tadeusza (np. powołanie pełnego zarządu).

Ten Klub jest zupełnie inny od poprzedniego. Istnieje od dawna, ma swoje zwyczaje, tradycje, charakter, które zostały ukształtowane przez wiele osób. Tutaj istotne dla mnie jest, że poznaję coraz to nowych ludzi. Są to dawni i nowi klubowicze oraz goście. Niektórzy wpadają jak meteory i szybko znikają. Inni przychodzą parę razy. Jeszcze inni zostają. Trudno mi powiedzieć, co wniosłam do Klubu. Działa tu synergia.

Od grudnia 1997 przez klub przewinęło się ponad 100 osób. Przychodzą wspaniali ludzie i każdy coś daje. Jesteśmy gromadką najrozmaitszych indywidualności. Uzupełniamy się nawzajem. Kiedy zyskujemy nowego członka Klubu z zaskoczeniem odkrywam, że osoba ta wnosi coś istotnego, coś czego dotąd brakowało. Jednocześnie odczuwam brak, jeśli któreś z nas nie przyjdzie.

Wspólne zebrania, wycieczki do Puszczy Kampinoskiej, imieniny i urodziny Klubowiczów, zebrania dyskusyjne, wernisaże, gazetka klubowa, ostatnio wyjazd do Łodzi; oraz częste, coraz częstsze codzienne kontakty - sprawiają, że grupa się integruje. Oczywiście nie dzieje się to na siłę - są osoby, które lepiej czują się na uboczu - i one same decydują, w jakim stopniu włączą się w nasze życie.

Z zapałem rozpoczęłam pracę w Klubie. Początkowo skoncentrowana byłam na sobie i na realizacji mojego celu (bardzo mi się spieszyło). Później zaczęłam zwracać uwagę na innych. Okazało się, że w Klubie można przeżyć cudowną przygodę obserwując ludzi i ich zmiany. Wspaniałe są dla mnie momenty, gdy osoby początkowo zalęknione "oswajają się" z nami i ze sobą i powolutku odsuwają zasuwy, jakie sobie wcześniej zainstalowały. Pozwalają sobie na ujawnienie się, na pokazanie siebie - wspaniałych, kolorowych istot o bogatym, nieprzebranym wnętrzu. Dzieje się tak dzięki akceptacji, jaką sobie okazujemy i dzięki pozytywnym recenzjom. Te dwie godziny tygodniowo, kiedy każdy usłyszy o sobie coś dobrego, działa właśnie takie cuda. Ludziom rosną skrzydła. Możliwość uczestniczenia w tym procesie jest jedną ze wspaniałych przygód w moim życiu.

W czasie kadencji nie odnotowałam porażek - tylko kilka lekcji. Przed moją prezydenturą myślałam, że ludzie zwykle wprost mówią, co im trzeba. Ponieważ kilkoro malkontentów ciągle zgłaszało pretensje, że zajęcia są monotonne i przydałoby się więcej dyskusji - zorganizowałam 2 razy w miesiącu spotkania dyskusyjne w zaprzyjaźnionym Klubie Kultury. I co się okazało? Osoby żądające spotkań dyskusyjnych nie przychodzą na nie. Od tej pory zaczęłam bardziej ufać sobie i częściej robię to, co uważam za słuszne, niż to, czego oczekuje ode mnie otoczenie.

Moje cele wyborcze osiągnęłam. Zarząd działał w pełnym składzie. Wróciliśmy też do większości zasad opisanych w książce TY. Mariusz Grudzień - kolejny prezydent rozwija to co udało mi się osiągnąć i dodaje wiele nowych pomysłów.

Osiągnęłam też mój cel osobisty - zdobycie tytułu Mistrza Organizacji. Tak mi na nim zależało, że z rozpędu zrealizowałam wszystkie zadania przewidziane dla kolejnego mistrza - Mistrza Działania.

Plany zrealizowane, a ja nadal uczestniczę w Klubie. Odkryłam, że KLS daje o wiele więcej niż się spodziewałam. Lepiej poznaję siebie. Klub jest swoistym laboratorium, które pozwala w bezpiecznych warunkach "ćwiczyć" różne sytuacje życiowe. Sprawdzać się w rozmaitych rolach.

W koleżankach i kolegach klubowych zyskałam grono wypróbowanych przyjaciół. Kochani dziękuję Wam za to.

Wdzięczna jestem też Olbrzymiemu Małemu Tadziowi - Tadeuszowi Niwińskiemu. Tadeuszu - dziękuję ci za KLS i za to, że jesteś.

W tym miejscu dziękuję jeszcze jednej osobie - Hani Karmańskiej, która opiekuje się naszym Klubem, czuwa nad nami jak "duszek opiekuńczy" i w razie potrzeby zawsze spieszy z pomocą.

Ewa

Biuletyn KLS Warszawa, 24 maja 1999.

TeTa > Polska > Kluby > Historia > Warszawa > Biuletyn > 5.2.6  © Tadeusz Niwiński, Canada, 2004-05-25