Polska > Książki > TY > 2.55 | System TeTa |
Mówią, że ludzie biedni, głównie dlatego są biedni, że nie są przygotowani do posiadania dużych pieniędzy. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem to stwierdzenie, bardzo mnie zdziwiło: jak można "przygotować się" do bycia bogatym? Myśl, raz zasiana, nie dawała mi spokoju i zacząłem lepiej obserwować ludzi wokół mnie. Zauważyłem, przede wszystkim, jak łatwo podejrzewamy bogatych, że są nieuczciwi. To przecież niemożliwe, żeby uczciwą drogą... Prawda? Faktem jest, że istnieją ludzie, którzy nieuczciwie zdobywają pieniądze, ale nie upoważnia nas to do automatycznego podejrzewania wszystkich bogatych o nieuczciwość. Znam różnych bogatych ludzi, w których uczciwość nie wątpię, a ten odruch "a może jednak?" ciągle jeszcze we mnie troszkę pokutuje.
Druga rzecz, jaką zauważyłem, to dość rozpowszechnione przekonanie, że "szlachetnie" jest być biednym. Nie szukając daleko przykładów, Janusz, w części historycznej, dumnie oświadcza, że do spraw finansowych nigdy nie przykładał wagi "czego dowodem jest zerowe konto w moim banku". Zgodnie z zasadami działania naszej podświadomości, człowiek, który jest przekonany, że źle jest być bogatym, jest z góry skazany na biedę. Wyrok wykona jego wierny (i bezkrytyczny) sługa - podświadomość, podpowiadając mu czyny i słowa, które będą systematycznie prowadziły do tego "czego chce" (co w przypadku Janusza działa w stu procentach). Jedyna metoda, żeby mieć więcej pieniędzy, to "przygotować się", a pierwszym do tego krokiem jest zmiana samoograniczającego przekonania, że dobrze jest być biednym. Nie ma innej drogi. Do bycia bogatym trzeba się przygotować. Dlaczego ludzie "chcą" być biedni? Odpowiedź na to pytanie jest bardziej złożona niż to na pierwszy rzut oka wygląda. Kiedy zacząłem bliżej się temu przyglądać, zauważyłem, że to samo zjawisko występuje także w innych dziedzinach życia. Dotyczy osiągnięć zawodowych, układów rodzinnych, powodzenia w miłości itp. Wielu ludzi wydaje się wręcz uparcie dążyć do tego, żeby nie osiągać sukcesu. Nie chcą nawet "przygotować się na sukces" poznając prawa rządzące sukcesem, nie mówiąc już o ich stosowaniu. Wygląda na to, że ludzie "chcą" być nieszczęśliwi! Zadziwiającym dla mnie odkryciem były spostrzeżenia związane z kursami "Drogi do sukcesu", które prowadzę od 1992 roku. Niektórzy ludzie mają wyraźne obawy przed wzięciem udziału w kursie. Zrozumiała jest, oczywiście, pewna nieufność do człowieka, który obiecuje "nauczyć szczęścia" (dlatego też daję stuprocentową gwarancję zwrotu pieniędzy, jeśli ktoś nie jest w pełni zadowolony). Stwierdziłem, że przyczyna lęku przed odbyciem kursu jest głębsza i wygląda trochę, jak lęk "diabła przed święconą wodą". Celowo robiłem eksperymenty ze znajomymi, których wykrętem były pieniądze: kiedy ich zapraszałem na kurs bezpłatnie - z reguły nie przychodzili. Ostatni eksperyment przewyższył moje najśmielsze oczekiwania: wysłałem w prezencie różnym polskim organizacjom w Vancouver bilety wstępu na kurs "Drogi do sukcesu" o łącznej wartości ponad tysiąca dolarów, które mogli przekazać komu chcieli. I co? Ani jeden z tych biletów nie został wykorzystany! Najlepiej to określił pewien dziennikarz w Polsce, który generalnie jest sympatycznie nastawiony do mojej działalności i popiera mnie jak może, ale nigdy nie był na żadnym nawet spotkaniu. Kiedyś w cztery oczy (po "Blue Hawaii" - napoju który otwiera serca) powiedział: "Wie pan, ja nie byłem na żadnym spotkaniu z panem, bo zawsze nie mam czasu, ale ja w głębi duszy wiem, że to są wykręty, ja wiem, że ja się boję tam pójść, bo potem musiałbym zacząć coś zmieniać w swoim życiu". To jest klucz: lęk przed koniecznością zmiany, przed ryzykiem samodzielnego decydowania o sobie i - związany z tym - lęk przed zrozumieniem. Wygląda na to, że ten "program" jest nawet zakodowany w naszych genach: przez całą historię ludzkości umiejętność ślepego podążania za przywódcą miała większą wartość z punktu widzenia przetrwania, niż samodzielne rozumowanie. Do dziś słyszy się: "wolę o tym nie wiedzieć"... Tę skłonność do "nie zauważania" potwierdzają komentarze setek absolwentów kursów "Drogi do sukcesu", którzy często doznają czegoś w rodzaju olśnienia: przecież to takie oczywiste - mówią - dlaczego ja do tej pory tego nie stosowałem?! Sam miałem podobne spostrzeżenia, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z teorią sukcesu. Potem okazało się, że nie było się czemu dziwić, bo to rzeczywiście nie jest takie proste. Mamy - nie jeden - ale całe mnóstwo "programów" w naszym komputerze między uszami, które trzeba stopniowo zmieniać i ulepszać. Zrozumienie, jak te programy działają i świadome przejęcie roli programisty jest niezbędnym krokiem na drodze do jakiegokolwiek sukcesu. Jeden z tych "programów" to odruch szukania winnych (wynikający z niskiego poczucia własnej wartości, a szczególnie braku samoakceptacji). Jeśli cokolwiek nam się nie udaje, natychmiast odruchowo szukamy winnych niepowodzenia. Chcemy koniecznie wyglądać lepiej niż jest naprawdę (bez tego przemysł kosmetyczny by nie istniał). Nie dopuszczamy możliwości, żeby przyznać się do swoich niedoskonałości. Jeśli wylali mnie z pracy - szef był zły. Nie udaje mi się z kobietami - dzisiejsze dziewczyny są cyniczne. Nie mam pieniędzy - szlachetnie jest być biednym. Nie jestem w życiu szczęśliwy - świat jest okrutny. Jak pisze Richard Seligman w książce Wyuczony Optymizm (Learned Optimism), szukanie wyjaśnień swoich niepowodzeń w przyczynach zewnętrznych, ma swoje dobre strony. Szef mógł być rzeczywiście zły i łatwiej mi będzie wyjść z chwilowego załamania, jeśli powiem sobie, że się na mnie uwziął. Jest to pożyteczny "program" w sytuacjach kryzysowych. Na dłuższą metę ma jednak poważne wady: po dziesiątym wylaniu z pracy, dobrze jest zacząć analizować sytuację trochę szerzej, niż "zły szef" lub "czwarta żona też jędza". Szukanie przyczyn niepowodzeń na zewnętrz utrwala nawyk rozpatrywania wszystkiego w kategoriach winy. Szukanie winy patrzy w przeszłość, której zmienić nie można. Odpowiedzialność patrzy do przodu, a tylko przyszłość możemy zmienić. Nie trzeba szukać winy wcale. Wystarczy nauczyć się akceptować siebie takim, jakim się jest, bez osądzania i zacząć myśleć, co można zmienić, aby było lepiej. Nauczyć się patrzeć do przodu. Czy ja naprawdę lubię swoją pracę - może zmienić zawód? Co ja wiem o stosunkach międzyludzkich - może iść na kurs rozwoju osobowości? Największą szkodą, jaką powoduje "program" szukania winnych, jest wytwarzanie samoograniczających przekonań. Związek między nimi jest tak głęboko ukryty, że na pierwszy rzut oka trudno zauważyć cokolwiek wspólnego. Mechanizm wygląda, mniej więcej, tak. Nauczyciel postawił mi niską ocenę lub skrytykował - zły nauczyciel. Z "takim" nauczycielem tracę ochotę do nauki, z upływem czasu osiągam coraz gorsze wyniki i po pewnym czasie nie mam zdolności do matematyki. Chcę być pianistą, ale kilka niepowodzeń powoduje, że tracę zapał i (jeśli praktykuję szukanie przyczyn niepowodzeń na zewnątrz) zaczynam wierzyć, że tym wielkim pianistom po prostu "udało się", więc nie ma co się wysilać i ćwiczyć godzinami... Bogaci "ukradli", a szczęśliwych małżeństw na pewno nie ma - "oni najwyżej tak udają". Szczęście w życiu to przypadek, albo udawanie, ale na pewno nie zależy ode mnie. To, że jestem "szara myszka" i nikt mnie jeszcze nie odnalazł, to "dowód", że jestem przyzwoita, bo te różne aktorki "to tylko przez łóżko"... Zerowe konto w banku to "dowód", że nie zazdroszczę innym... Nieudane życie małżeńskie to "dowód", że jestem dobra i poświęcam się... Brak umiejętności publicznego wypowiadania się to "dowód" skromności i nie rozpychania się łokciami przez życie... Dużo gorsza od propagandy sukcesu jest propaganda cierpienia: cierp, Zwalnia ona z odpowiedzialności za jakąkolwiek pracę i wchodzi w nawyk. Wystarczy cierpieć - i można nic nie robić. Nienawidzę swojej pracy - dobrze, bo cierpienie uszlachetnia i nie muszę nic robić, żeby ją zmienić, czy czegoś nowego się nauczyć. Małżeństwo nie działa - cierpię, poświęcam się, zęby zaciskam (druga strona pewno też) - patrzcie, jaki ja szlachetny. Nie mam pieniędzy... W programowaniu komputerów dobrze to widać: program albo działa, albo nie, a jednak często spotykam się z oczekiwaniem moich studentów, że dostaną jakieś punkty za program, który nie działa, ale "tyle godzin nad nim cierpieli". Nawet jest trochę nacisku ze strony administracji, żeby dawać oceny za "wkład pracy", a nie tylko za wyniki. Mam nadzieję, że ta propaganda cierpienia nie dotarła jeszcze do firm lotniczych, bo nie interesuje mnie ile godzin zajęło przygotowywanie samolotu do lotu, jeśli ciągle jeszcze nie wszystko działa! Podobnie w restauracji nie chcę wiedzieć, jak się kucharz namęczył, jeśli posiłku nie da się zjeść. Cierpieć nie sztuka - żyć mądrze to sztuka! Pokonywać trudności w drodze do określonego celu (co czasem może być trudne, a nawet bolesne) - jak najbardziej. Starać się cierpieć - nonsens. Propaganda cierpienia rozwija w ludziach poczucie niemożności i pielęgnuje samoograniczające przekonania, które robią z człowieka maszynę do wykonywania czyichś poleceń. Na dodatek narzekanie i jęczenie jest zaraźliwe. W tym sensie ludzie rzeczywiście "nie chcą" być szczęśliwi. Każdy może być szczęśliwy, ale trzeba się po prostu nauczyć, jak pracować nad swoim szczęściem. Publiczne występowanie i pokonywanie związanego z nim lęku jest doskonałym modelem pokonywania samoograniczających przekonań. Większość z nas była wyśmiewana przez nauczycieli i kolegów wystarczającą ilość razy, żeby wyrobić sobie przekonanie, że "nie mam zdolności do publicznego występowania". Ci, którzy płynnie mówią, "mają szczęście", "tacy się już urodzili", "ktoś się na nich poznał"... Chciałbym też tak umieć swobodnie mówić publicznie... Witamy w Klubie Ludzi Sukcesu! Po pierwsze nie chciałbym, ale chcę: Chcę umieć swobodnie, płynnie i logicznie wypowiadać się nawet do dużej grupy ludzi. Jestem w stanie to osiągnąć, systematycznie ćwicząc. Osiągnięcie stopnia Mistrza Wymowy jest pierwszym etapem na tej drodze. Solidne przygotowanie każdej mowy pomaga za każdym razem od nowa odkrywać tajemnicę sukcesu. Przygotowanie jest kluczem w wielu sytuacjach życiowych. Im lepiej jesteśmy przygotowani, tym większa szansa powodzenia. W mowach programowych przygotowanie decyduje o ich powodzeniu. Jest to doskonała analogia do różnych sytuacji życiowych. Z dotychczasowej praktyki działania KLS wynika, że często zdarza się, że ktoś umawia się na mowę, a potem nie przychodzi - ten lęk jest wyraźny, fizyczny i bywa, że ludzie autentycznie chorują - akurat, kiedy mają wygłosić mowę. Często też "nie miałem czasu" się przygotować, więc sklecam coś na poczekaniu. Jak to wpływa na rozwój osobowości? Fatalnie, gdyż wyrabia przekonanie, że osiągnięcia nie zależą od naszego działania, że wyniki nie zależą od przygotowania i wkładu pracy. Mimo, że to tylko kilka minut, wygłoszenie dobrej mowy nie jest przypadkiem. Jest wynikiem starannego przygotowania i przemyślenia takich spraw, jak: Dlaczego chcę to powiedzieć? Ostatnio wygłosiłem mowę Użycie Głosu, pt. "Z podniesioną przyłbicą" w KLS w Vancouver, która wygrała, jako najlepsza mowa tego dnia. "Wiadomo, mistrz" - usłyszałem. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że przygotowanie tych pięciu minut zajęło mi ponad trzy godziny, w ciągu których wiele razy przeredagowywałem to, co chciałem powiedzieć, dobierałem słowa, a potem trzy czwarte wyrzuciłem. Mimo, że to zabawa, trzeba do niej podchodzić poważnie. Każda mowa powinna być dla nas okazją do nauczenia się czegoś (w tym wypadku, oprócz programowego doświadczenia ze swoim głosem, chciałem również przetestować reakcję sali na dość drażliwy temat lokalny). Działając w Klubie, działaj najlepiej, jak potrafisz. Pełniąc określoną Funkcję, zaglądaj do tej książki i sprawdzaj dokładnie na czym polega Twoja rola. Daj z siebie jak najwięcej, a Ty będziesz zadowolony i inni. Spotkanie może przebiegać sprawnie i interesująco, jak koncert orkiestry, w której jesteś jednym z artystów. Cokolwiek robisz w życiu - zacznij od przygotowania! KLS jest doskonałym miejscem do ćwiczeń.
|
TeTa > Polska > Książki > TY > 2.55 | © Tadeusz Niwiński, Canada, 2003-11-06 |