Przyszedłem do Klubu na jedno spotkanie, a na następnym byłem już prezydentem. Tak to już bywa w świecie LUDZI SUKCESU i trzeba być otwartym na wszelkie dobrodziejstwa wszechświata, dać się im ponieść.
Zaczęło się od tego, że poszedłem na kurs prowadzony przez Tadzia i poznałem osobę zarażającą wszystkich swoim entuzjazmem i radością. Po szkoleniu ja i jeszcze pięć czy sześć osób chcieliśmy coś dalej zrobić ze świeżo zdobytą wiedzą, tak więc razem poszliśmy na spotkanie KLS-u, a tam już dostałem się w tryby świetnie zorganizowanej maszyny, jaką jest Klub.
Na pierwszym spotkaniu dostałem nagrodę dla najlepszego mówcy w łańcuszku, a po spotkaniu zostałem poproszony przez Marka Rożalskiego (I Prezydent) o to, żeby kandydować na stanowisko prezydenta. Stwierdziłem, że to może być wspaniała przygoda i zgodziłem się. Na następnym spotkaniu były wybory. Mój kontrkandydat, Krzysztof, był starym uczestnikiem zajęć KLS-u, ale to mnie wybrano. Później dowiedziałem się, że postawiono na "młodą krew" w Klubie, a ja byłem odpowiednim kandydatem (26 lat).
Co udało mi się osiągnąć podczas mojej kadencji?
- przez cały czas utrzymywała się wysoka frekwencja,
- uczestnicy byli zaangażowani w działalność klubową (nie trzeba było nikogo wyciągać, wszystkie funkcje i mowy na następnym spotkaniu były spontanicznie rezerwowane),
- udało się wynająć salę w Klubie "Pod Gruszą", gdzie spotkania odbywają się do dnia dzisiejszego i wszyscy chwalą tę lokalizację,
- stworzyłem ulotki informacyjne dla nowych uczestników, materiały do wyborów,
- rozsyłałem ulotki informacyjne do klubowiczów oraz rozdawałem ulotki na różnych kursach,
- zorganizowałem bankiet rozpoczynający spotkania po wakacjach,
- aktywnie uczestniczyłem w spotkaniach klubowych, dając innym dobry (mam nadzieję) przykład,
- nauczyłem się bezinteresowności.
Czego nie udało mi się zrobić:
- wciągnąć do współpracy byłych prezydentów (myślę, że oni byli nawet chętni), ale ja wszystko chciałem zrobić sam, żeby potem samemu odbierać całą chwałę,
- nie stworzyłem też grupy tworzącej Zarząd Klubu (przyczyna - patrz wyżej),
- rozszerzyć działalności wewnątrz Klubu (przyczyna - patrz wyżej),
- nie pomogłem Markowi Kozakowi w jego prezydenturze, praktycznie po mojej kadencji wycofałem się z życia klubowego (myślałem, że jeżeli ja sobie poradziłem, to inni też sobie poradzą). Teraz wiem, że dwie głowy to nie jedna.
Zawsze uważałem i nadal tak twierdzę, że KLS jest dziełem niezwykle pożytecznym i sprawia, że wiele osób otwiera się na innych, uczy się od innych i zaczyna patrzeć w inny sposób na życie. Myślę, że KLS im. Małego Tadzia powinien być szerzej rozpropagowany, bo przecież zasady działania Klubu można wykorzystać przy różnego rodzaju działalności społecznej, klubowej i biznesowej. Moje doświadczenia z Klubu są takie, że tam naprawdę przychodzą ludzie sukcesu, choć niektórzy sobie tego nie chcą uświadomić.
Wierzę, że w KLS-ie można szybciej spotkać prawdziwego człowieka sukcesu (patrząc na osobę całościowo) niż w różnych renomowanych klubach.
Na zakończenie chcę podziękować:
- Tadziowi - za jego wielkie serce,
- wszystkim, których spotkałem w Klubie - za wsparcie i niezapomniane chwile,
- moim wielkim przyjaciołom - Markowi, Monice i Markowi - za naszą przyjaźń,
- a także wszystkim, którzy kontynuują zabawę i wielką przygodę z Klubem Ludzi Sukcesu im. Małego Tadzia.
Dziękuję, Cezary
Biuletyn KLS Warszawa,
24 maja 1999.
|