Polska > Książki >TY > 3.5 | System TeTa |
Przez dwa lata naszych spotkań w Klubie dopracowaliśmy się stałego przebiegu programu wyznaczonego na samym początku przez Tadeusza. Wiele było zakusów, by zmienić ten rytuał spotkań, by wprowadzić inne elementy lub zrezygnować z niektórych pozycji. Zadziwiające, że najczęściej reformować chcieli zupełnie nowi członkowie, nie wysłuchawszy nawet do końca pełnego programu spotkania. Zdarzało się, że nagle podczas trwania łańcuszka mówców, padała propozycja zmiany programu, np. na dyskusję. Bardzo to są cenne inicjatywy, i należy je rozważyć mądrze, ale tak, żeby nie wypaczać głównej idei Klubu, jaką jest rozwój własnej osobowości. Spotkanie jest oczywiście tylko treningiem, natomiast praca nad sobą powinna być codziennym przyzwyczajeniem.
Pisanie cotygodniowych programów bardzo ułatwia przebieg spotkania. Powielane w ilości wystarczającej dla każdego uczestnika, są pomocą dla Gospodarza lub Przewodniczącego. Każdy może śledzić przebieg spotkania i jego zgodność z czasem, może robić notatki na odwrotnej stronie, co szczególnie jest istotne dla poszczególnych mistrzów, a ponadto, dolny pasek kartki, po oddarciu służy jako karta w głosowaniu na najlepszego mówcę czy recenzenta. Taki program pozostaje miłą pamiątką po każdym spotkaniu. Temat spotkania na następny tydzień ustalamy na zakończenie zebrania poprzedniego, tak, żeby każdy miał czas przemyśleć sobie krótką wypowiedź. Oto przykłady tematów, jakie występowały w naszym Klubie:
I kto wie, co jeszcze wymyślimy. Wypowiedzi na temat dnia są bardzo krótkie, hasłowe, jedno lub dwuzdaniowe. Jest tendencja do brzydkiego zaczynania zdania, np. - Dla mnie "Punktualność" to cecha, którą cenię u ludzi wysoko. Przecież wiadomo, że mówimy w swoim imieniu i nie musimy tego oznajmiać za każdym razem. Można po prostu powiedzieć: "Punktualność" to cecha, którą cenię u ludzi wysoko. Trzeba na to zwracać uwagę, bo zwrot "dla mnie" użyty raz za razem przez dwadzieścia osób, jest dla mnie nieznośny. Temat dnia jest też bardzo ważnym punktem dla nowo przybyłych. Ledwie przyszli i już zabierają głos publicznie. Następuje od razu przełamanie własnej nieśmiałości. Dlatego tak ważne są oklaski po każdej wypowiedzi. Wielu "nowych" zaczyna od tłumaczenia się, że oni są pierwszy raz, że nie są przygotowani i 101 innych wykrętów. Życzliwa atmosfera szybko przełamuje te lody. Był też okres, który nazwę krasomówstwem. Zdarzało się, że jak ktoś się dorwał do tematu, to "gadał, gadał, gadał". W takich przypadkach też przydają się oklaski - do przerwania. Bywają też "skrupulanci", którzy podchodzą do tematu bardzo naukowo i cytują cały akapit z encyklopedii na omawiany temat. Dobre to, ale w tym wypadku chodzi raczej o krótką impresję słowną na dany temat i jest to jednocześnie rozgrzewka do aktywnego uczestnictwa, przełamania oporów. Coś, jak prysznic przed skokiem do basenu. Chociaż bywa i tak, jak powiedział poeta: "Wziął prysznic i tyż nic". Każde spotkanie otwiera Gospodarz, również wyznaczony na poprzednim spotkaniu. Bardzo ważne jest, by w gorących słowach powitał nowo przybyłych. W praktyce różnie to bywało, podobnie jak z przedstawieniem Przewodniczącego. Ten początek, traktowany przez niektórych jako rutynowa powinność, wpływa na przebieg całego spotkania. Zauważyłem, że jeżeli Gospodarz dobrze wykonał swoje zadanie, to udzielało się to Przewodniczącemu, który nie chciał być gorszy, a przede wszystkim pragnął potwierdzić w trakcie spotkania, w praktycznym działaniu, tę pozytywną opinię, którą o nim wyraził Gospodarz. To znakomicie działa. Dobrą praktyką było, że osoby piastujące funkcje ubierały się na tę okazję szczególnie elegancko. Znacznie to podnosiło ich poczucie własnej wartości. Szczególnie wyróżniały się w tym panie. Bardzo istotne jest, by osoby, które na poprzednim spotkaniu zgodziły się pełnić jakieś funkcje, były tego dnia obecne i punktualne. I znów praktyka wykazuje, że chociaż można dobrać nowych funkcyjnych w każdej chwili, jednak narusza to poważnie rytm spotkania, jego powagę i wprowadza już na początku nieporządek. Szczególnie wówczas, gdy w trakcie pojawia się spóźniony, np. Mistrz Czasu i chce pełnić dalej swoją funkcję. Nierzadkie były u nas takie przypadki. Mowy programowe. Jest to jeden z punktów spotkania, dzięki któremu możemy bardzo dużo skorzystać zarówno jako mówcy, jak i słuchacze. Zauważyłem różne podejście do mów programowych. Były mowy znakomicie przygotowane, tekst opanowany, mówca szczególnie starannie ubrany, temat bardzo ciekawy i interesująco podany. Recenzent dosłownie nie miał co krytykować, pozostało mu tylko podsumować całość paroma superlatywami. Innym rodzajem mów są mowy też przygotowane, ale czytane z kartki. Czasami okazuje się, że lepiej mówimy niż czytamy. Zwykle są to bieżące notatki na dany temat, pośpiesznie pisane, zatem trudne do odczytania, stąd jąkania, zagubienia rytmu mowy, porwany sens. W rezultacie nie bardzo uważnie można słuchać, a potem wyłapać sens, o co w tym wszystkim chodziło. Bystry recenzent potrafi uratować taką mowę. Pół biedy, kiedy mówca już na początku pogubi się w tych swoich notatkach, da za wygraną i wtedy zacznie mówić własnym tekstem, a nie wyrwanymi z większej całości zdaniami. Ku swojemu zdziwieniu delikwent stwierdza, że wypadło to lepiej niż czytanie. Czytać też trzeba umieć i być może należałoby stworzyć osobną kategorię mowy: czytanie własnego - a może nawet też cudzego - tekstu. To też może się przydać. Bywało i tak, że ktoś, kto zgłosił się do wygłoszenia mowy programowej nie zdążył się przygotować (tydzień to mało?). Ufny w to, że jest wspaniały, że jego potencjał jest nieograniczony, zabiera się za mówienie, rozbrajająco przyznając się do tego, że nie jest przygotowany. Plecie potem trzy po trzy, bez planu, bez sensu. I albo na siłę ciągnie swoje androny byle wypełnić te straszne, w tym wypadku, pięć minut, bo się przeliczył z czasem, albo urywa w pół kwestii ciekawe nawet opowiadanie. Nie twierdzę, że nie można wygłosić udanej mowy bez przygotowania. Zdarzają się takie. Ale większy jest niesmak, gdy to nie wychodzi, a tak się zdarza najczęściej. Słuchacze przez grzeczność klaszczą, a mają poczucie, że ich okradziono z cennego czasu. Ja bardzo nie lubię, gdy ktoś w ten sposób dysponuje moim czasem. Zdarza mi się, że go trwonię, ale to musi wypływać z mojej decyzji. Najdziwniejsze jest to, że członkowie Klubu nie garną się do wygłaszania mów, a jest to ćwiczenie, które daje nam bardzo dużo. Do tej pory wygłaszaliśmy mowy w kategoriach: Przełamanie lodów, Ja, Przekonaj, Użycie głosu, i Mowa humorystyczna. Największą popularnością cieszą się trzy pierwsze kategorie, bo niemal każdy lubi mówić o sobie i jakoś to mu idzie. Największą trudność niewątpliwie sprawiała mowa humorystyczna. Niezwykle trudno jest na sygnał rozbawić dowcipnym opowiadaniem ludzi, oczekujących tego. Podzielę się teraz pewnym eksperymentem, który w ramach mowy programowej przeprowadziliśmy z bardzo dobrym skutkiem. Nie było jeszcze wtedy książki "JA", a wiadomości z kursów Tadeusza szybko ulatywały z pamięci, a do tego, wielu uczestników KLS-u nie znało treści idei, wokół której się skupiliśmy. Opracowaliśmy zatem zbiór zagadnień tematycznych i rozdaliśmy te tematy między siebie. Następnie każdy opracowywał pięciominutową mowę na "swój" temat, a zamiast recenzji była dyskusja. Było to wielce pożyteczne działanie. Oto tematy, które opracowywaliśmy: (1) Co to jest sukces? Tematy można mnożyć w nieskończoność. Życie i książka "JA" dostarczają ich w wielkiej obfitości. Wygłaszanie mowy w naszym wydaniu sprowadza się do stosowania podstaw retoryki, z głównym akcentem na efektywność perswazji. Zauważyłem też, że część z nas stosuje w mowach grę zbliżoną do aktorstwa, choć zasadniczo inna jest retoryka oratorska od aktorskiej. Orator przekazuje swoje myśli lub wiedzę, zaś aktor wypowiada myśli cudze, co przy dobrym warsztacie może doprowadzić, że złe teksty i złe myśli można przekazać jako bardziej wartościowe niż dobre idee. Należy zatem uważać (uwaga recenzenci), żeby sztuka "żywego słowa" nie zastąpiła praktycznej nauki wygłaszania swoich poglądów. Rzadko w Klubie pamiętamy, że mowa wymaga dwóch partnerów: mówcy i jego słuchaczy. Bywa, że oba podmioty nie nawiązują ze sobą kontaktu. To rola mówcy, jego autorytetu i środków ekspresji, które użyje, aby ten kontakt nawiązać. Mówca może mieć już autorytet uznany wcześniej lub buduje go podczas mowy. W tym drugim wypadku musi użyć całego arsenału środków retorycznych, by skupić na sobie uwagę i wtedy dopiero przekazać przesłanie swojej mowy. Trzeba zbudować drogę do słuchacza. Najważniejszym elementem ekspresji w mowie jest głos, jego tembr, barwa, głośność, modulacja itp. Bardzo duży mamy arsenał tych środków ekspresji głosowej pozwalającej oddać w brzmieniu głosu stan ducha mówcy i jego stosunek do wygłaszanej treści. Uśmiechamy się, gdy mówimy o rzeczach lekkich, przyjemnych, unosimy głos w gniewie i podnieceniu, gdy chcemy wywołać ostre reakcje w odbiorze, to znów modelujemy głos na jednej nutce, gdy chcemy wyciszyć odbiorcę, ujmując go skromnością głosu. Tym silniej potem zabrzmi dynamiczny akcent położony na puencie naszej mowy. Pamiętamy mówcę, który dla podkreślenia wagi swoich argumentów, gdy krzyk wydał mu się zbyt małym środkiem wyrazu, walił w mównicę zdjętym z nogi butem. Był to Nikita Chruszczow na trybunie ONZ. Nie zachęcam do aż takiej ekspresji, gdyż jeżeli treść będzie słuszna, wystarczą skromniejsze środki wyrazu. Chruszczow widocznie czuł, że nie ma racji, skoro uciekł się do takich gestów. A, właśnie, gesty. To bardzo ważny środek wzmacniający siłę perswazji. Tu bardzo pomocne są predyspozycje wrodzone, wynikające z charakteru, temperamentu i osobowości mówcy. Jednak gestykulacja nie powinna przesłonić form użycia głosu, a tym bardziej zastępować luki w treści mowy. Gesty powinny oddawać emocje mówcy, ale należy je stosować z wielką powściągliwością, by nie uczynić z mowy teatralnego spektaklu. Zauważyłem podczas spotkań klubowych, że osoby o dużej swobodzie bycia, o dużej asertywności, mają takie teatralne pozy i ich forma często przerasta treść mowy, narażając ich na śmieszność. Oszczędność gestów jest zaletą. Jednak najczęściej w Klubie występuje brak gestów w ogóle. Rączki złożone z tyłu lub przodu, postawa niemal na baczność - cóż tym można przekazać? Dobre efekty wprowadzenia gestykulacji do naszych mów daje ćwiczenie z użyciem gestów informujących. Gesty te służą obrazowemu uzupełnieniu myśli. Gdy mówimy, że coś jest daleko, warto wskazać, w którym kierunku jest to "daleko", nawet gdy kierunek nie ma istotnego znaczenia, ale absorbuje słuchacza. Dobitne tak potwierdzone pionowym ruchem ręki i dobitne nie poziomym ruchem dodaje stanowczości. Mowa i gesty mogą być uzupełnione jeszcze mimiką. Twarzą można wyrazić wszelkie nasze uczucia, przy czym główną rolę odgrywają oczy. I tu też twarz wyrazista ma przewagę. Radość, smutek, gniew, drwinę, pogardę itd. - to wszystko możemy wyrazić mimiką, określając swój stosunek do wypowiadanych treści. Istotną częścią mowy jest postawa mówiącego. To jeszcze bardzo kuleje w naszym Klubie. Już wiemy, że nie należy opierać się dwiema rękami o mównicę (i nie leżeć na niej), ale nadal zupełnie nie radzimy sobie z rękoma. Albo je trzymamy na podołku, albo z tyłu. Cała postawa też usztywniona, nierzadko wzrok wbity w jeden punkt, gdzieś pod sufitem. Postawa ta nie wyraża wysokiego poczucia własnej wartości, które powinniśmy tutaj ćwiczyć. Przecież po to tu stoimy i mówimy, aby przekonać, że mamy rację, głosząc to, co głosimy. Stójmy zatem prosto, naturalnie, ręce spokojne, nie bawią się ołówkiem, w każdej chwili gotowe do użycia w jakimś geście, wzrok wędrujący po słuchaczach, ściągający ich uwagę. Można w ferworze akcji zrobić pół kroku w przód lub tył. Ciało powinno spoczywać na dwóch nogach. Dopuszczalne jest czasem przeniesienie ciężaru ciała z nogi na nogę uważając, żeby się nie kiwać, gdy robimy to zbyt często. A są tendencje do kiwania się podczas mowy. Słowem, postawa powinna wyrażać godność mówcy. Warto, w ramach mowy programowej, zrobić krótkie repetytorium o sztuce przemawiania publicznego. Trzeba to robić fragmentami, bo temat jest bardzo obszerny. Sukces na co dzień to kolejny punkt programu naszych spotkań klubowych. Przez dwa lata obserwowałem rozwój i metamorfozę w tym punkcie. Regułą jest, że przybywający po raz pierwszy na spotkanie, jako sukces ostatnich dni podają: Moim sukcesem jest to, że tutaj jestem. I słusznie. To jest sukces! Trening pozytywnego myślenia trwa jakiś czas. Gdy jedni z radością dostrzegają w codziennym życiu drobne nawet oznaki sukcesu, inni - bardziej pesymistyczni - z przerażeniem myślą o nadchodzącym spotkaniu, gdyż tam trzeba okazać się sukcesem. Spotkałem kiedyś koleżankę z Klubu, która od pewnego czasu nie przychodziła na spotkania. Pytam, dlaczego? Wiesz, ja nie mam żadnych sukcesów i jest mi głupio z tego powodu, bo wy wszyscy tam chwalicie się swoimi sukcesami. Wszyscy przechodziliśmy przez ten okres w Klubie, kiedy to panicznie szukaliśmy sukcesu lub choćby jego śladu. Wraz z rozwojem myślenia pozytywnego, wraz ze wzrostem poczucia własnej wartości, problem przestał istnieć. Następowało wielkie odkrycie, że to takie proste! Każdy, nawet najbardziej nieudany tydzień niesie wiele pomyślnych wydarzeń, które mogą być zaczynem sukcesu. Tadeusz uczył, że porażka jest początkiem sukcesu. Przyjęcie takiego toku myślenia już jest sukcesem. Eureka! Teraz niezmiennie następowała euforia codziennego sukcesu. W każdym zdarzeniu widzieliśmy sukces i szczęśliwi z odkrycia, chwaliliśmy się tym obficie. Punkt Sukces na co dzień zabierał coraz więcej czasu, gdyż każdy odkrywał w sobie wiele sukcesów. A tu chodziło o hasłowe podanie swojego osiągnięcia. Pamiętam, że był czas, gdy prosiłem o ograniczanie swoich wypowiedzi, bo wyglądało to mniej więcej tak: W minionym tygodniu miałam wiele sukcesów: naprawiłam kran, byłam na długim spacerze, gdzie spotkałam kominiarza, wygrałam trójkę w Toto-Lotka, mój chłopak powiedział mi coś miłego, a w niedzielę zjadłam dobry obiad z obfitym deserem, po którym się dobrze wyspałam, a dzisiaj rano dostałam się szybko do pracy, bo spotkałam kolegę, który podwiózł mnie samochodem, a w pracy dowiedziałam się, że dostanę podwyżkę. Rozkosznie, prawda? Ale to mija szybko i ta sama osoba powie dzisiaj: "Moim znaczącym sukcesem z ostatniego tygodnia jest to, że mój wysiłek w pracy został dostrzeżony i otrzymałam podwyżkę" lub "Mój chłopak powiedział mi coś miłego, co jest dla mnie bardzo ważne". Krótko i elegancko. Wszak chodzi o to, by wybrać z minionego tygodnia coś bardzo optymistycznego i pozytywnego. Pojawiały się też głosy, szczególnie nowo przybyłych, żeby zrezygnować z tego punktu programu. Argumenty padały różne, między innymi: To samooszukiwanie się, ponieważ naprawienie kranu, czy przyjście do Klubu nie jest żadnym sukcesem. Tak, samo przyjście do Klubu nie jest wielkim wyczynem, natomiast postrzeganie coraz więcej i więcej pozytywnych znaczeń, w błahych nawet zdarzeniach, jest sukcesem. Jedną z metod rozwiązywania dużego problemu jest podzielenie go na drobne części i rozpracowywanie kolejno poszczególnych problemików, aż zlikwiduje się cały problem. Podobnie budujemy sukces: z małych codziennych pomyślnych wydarzeń budujemy pomyślne życie. A niech mi ktoś powie, że pomyślne życie nie jest sukcesem! Sukces jest w nas, tylko trzeba umieć go zobaczyć. Bardzo to uproszczona konstrukcja myślowa, niemniej ilustruje, jak ważny jest to punkt programu spotkań klubowych. Z czasem takie myślenie wchodzi w przyzwyczajenie i coraz częściej widzimy wokół siebie plusy. Rada ekspertów rozwijała się spontanicznie. Ktoś ma jakiś problem czy kłopot i zgłasza go na spotkaniu. Zwykle obecnych jest kilka osób kompetentnych w tym temacie i dzielą się swoim doświadczeniem. Wiele spraw w ten sposób rozwiązaliśmy. Wszak jesteśmy zbiorowiskiem ludzi o różnych zawodach, różnych znajomościach, czasami przedziwnych doświadczeniach. Bywała też i solidarnościowa pomoc doraźna. Ktoś nagle potrzebował jakiejś gotówki. Określona kwota rozłożona na kilkanaście osób nie była już takim wysiłkiem i ratowała nieszczęśnika. Nigdy nie było kłopotów ze zwrotem długu. Wszak jesteśmy odpowiedzialni. Ktoś miał problem z kotkami, które właśnie się urodziły. Za chwilę było po problemie, a ktoś miał radość z maleńkich przyjaciół. Kulminacyjny punkt każdego spotkania to łańcuszek mówców. Wszyscy czujemy, że to ćwiczenie nam najwięcej daje. Ma w sobie wiele elementów gry towarzyskiej, a także tutaj najszybciej zauważalny jest rozwój naszej asertywności i elokwencji. Jest początkowo taki okres, kiedy występuje strach przed wyrwaniem do wygłoszenia mowy, bo nie mamy zwyczaju publicznie przemawiać z zachowaniem pełnej powagi, na tematy nie całkiem poważne, często abstrakcyjne, używając podstawowych elementów retoryki. A tematy bywają zjadliwe, jak choćby cytowany już Wpływ planety Wenus na rozwój dorożkarstwa w Kenii, czy też takie: - Piknik na Biegunie Północnym.Wiele tu miejsca dla humoru i błyskotliwości. Tragedią natomiast jest, gdy śmieje się sam mówca ze swoich dowcipów, a tak też bywa. W łańcuszku mówców, w ciągu dwuletniej praktyki, podobnie jak w innych punktach, próbowaliśmy coś zmieniać, ulepszać, modernizować. Były też propozycje, żeby zmienić ten odcinek na dyskusję z teorii sukcesu. Były tzw. burze i wichury, a jednak praktyka wykazała, że pierwotna forma przekazana przez Tadeusza jest najlepsza. Sam Tadeusz wzbogacił ją potem o wybór najlepszego mówcy i recenzenta. Przyjęło się. Z nowo przybyłymi do Klubu osobami różnie bywa. Są tacy, którzy poproszeni o wygłoszenie tej półtora minutowej kwestii bronią się rozpaczliwie, że oni nie, że nie umieją, że są pierwszy raz i najchętniej założyliby czapkę niewidkę. Bywa, że mimo oklasków zachęcających, mimo widocznej życzliwości całej sali, trema i nieśmiałość blokują mówcę całkowicie, tak, że po paru zdaniach kończy, "przepraszając, że żyje". Trzeba osobom takim przekazać szczególnie dużo pozytywnej energii i nastąpi ten dzień, że przełamią lody. To, iż mają wiele do powiedzenia, widać, gdyż po powrocie na swoje miejsce, mocno poruszeni, dzielą się z sąsiadami świeżym przeżyciem. A z mównicy nie potrafią! Bywa i tak, że ten "nowy" broni się jak lew, a potem wychodzi i wygłasza piękną, inteligentną mowę, doskonałą technicznie, że niech się "starzy" schowają. Naturalnie staje sie też laureatem nagrody na najlepszego mówcę. Oto, jak niskie poczucie własnej wartości ogranicza nasze możliwości. Klub, między innymi, służy po to, by to zmienić. Bardzo ważna jest rola recenzentów w łańcuszku mówców. Często bywa, że recenzja jest ciekawsza od mowy i dominuje nad mową, co chyba nie jest korzystne. Zdarza się też, iż dobrą recenzją można mowę wzbogacić, przetłumaczyć, co autor mowy miał na myśli, zinterpretować mowę nadając jej pełnego blasku. Można to wszystko zrobić dzięki pozytywnej i konstruktywnej krytyce. Sam autor może być potem zdziwiony, jaką piękną mowę wygłosił. Nigdy nie ma problemu z pozytywnym odbiorem mówcy, natomiast częstym zjawiskiem było polemizowanie w recenzji z treścią mowy. Niedopuszczalne jest również polemizowanie mówcy z recenzentem. W ćwiczeniu tym chodzi głównie o trening poprawnego artykułowania swoich myśli na określony temat i w określonym czasie. Są jeszcze inne zagrożenia wypaczające cele i ideę Klubu. Zdarzały się przypadki, że usiłowano uprawiać agitację polityczną czy religijną. Klub z założenia jest apolityczny i dostępny dla wszystkich, niezależnie od poglądów religijnych. Podobnie nie ma żadnego znaczenia wykształcenie, wiek, kolor skóry i inne "drobiazgi". Jeśli o mnie chodzi, zawsze biorę płeć pod uwagę (jako wyróżnik). Jeszcze o nagrodach przyznawanych przez Mistrza Pozytywnego Myślenia (chociaż każdy z Mistrzów może ufundować swoją nagrodę). Największym uznaniem cieszą się nagrody dowcipne i niewiele kosztujące: jakaś guma do żucia, batonik, soczek owocowy. Te drobne prezenciki kupujemy sami, jeżeli mamy pełnić funkcję Mistrza, natomiast nagrody dla laureatów konkursu na najlepszego mówcę i recenzenta kupujemy z pieniędzy klubowych. Otrzymałem kiedyś arcyzabawną nagrodę ufundowaną przez Elankę - słoiczek z prawdziwą żywą złotą rybką. Zdarza się też, że nie ma żadnej nagrody przygotowanej - wówczas nagrodą jest serdeczny uścisk Mistrza - takie przekazanie energii jest również bardzo ważne i cenne. Uściski na niedźwiedzia są zresztą bardzo w Klubie popularne. Każde spotkanie kończy się takim przekazywaniem energii, co czasami szokuje nowo przybyłych i budzi dziwne skojarzenia. Tak, można nas nazwać towarzystwem wzajemnej adoracji i co w tym złego? |
TeTa > Polska > Książki > TY > 3.5 | © Tadeusz Niwiński, Canada, 2003-11-07 |