Trzecim Prezydentem była Mariola Florkowska. Jest magistrem ekonomii. Pracuje w Urzędzie Miasta. Ta ładna, młoda, efektowna dziewczyna przyszła do Klubu w dwa miesiące od jego powstania. Szybko zyskała sobie ogólną sympatię i szacunek, bowiem cechuje ją łatwo zauważalna rzetelność i solidność w każdym działaniu. Nadmierna skromność, nieśmiałość i jakby jakiś wewnętrzny hamulec powodowały, że aspiracje zawodowe i życiowe były ograniczone. Na szczęście można już o tym pisać w czasie przeszłym. Między innymi dzięki właśnie prezydenturze w Klubie, no i własnej pracy nad swoją asertywnością. Posłuchajmy, co mi powiedziała.
Ja(nusz): Powiedz mi, Mariolko, kiedy i jakim sposobem trafiłaś do naszego Klubu. Przecież nie byłaś po kursie Tadeusza, ani nie było jeszcze książki "JA".
Mariola: Moje pierwsze zetknięcie z Tadeuszem było na wstępnym spotkaniu wprowadzającym do kursu "Drogi do sukcesu", w sierpniu 1992 roku, w NOT-cie. Dowiedziałam się o tym z ogłoszenia w prasie. Następnie, dzięki Joli, mojej koleżance, pracującej w Urzędzie, dowiedziałam się, że powstał po kursie Tadeusza zalążek Klubu. Jola wskazała mi siedzibę Klubu. Razem z Anią trafiłyśmy tam pod koniec sierpnia.
Ja: Czego się spodziewałaś idąc tutaj?
M: Chciałam poszukać pomocy dla siebie...
Ja: A do czego ci była potrzebna pomoc?
M: Czułam się zagubiona ze swoimi problemami natury psychologicznej, a nie chciałam trafić do psychoanalityków - pomyślałam, że to coś dla mnie.
Ja: Czy w pracy wszystko ci dobrze szło? W jakiej dziedzinie czułaś się taka zagubiona?
M: W pracy sobie jakoś radziłam, ale przede wszystkim w życiu osobistym nie radziłam sobie sama ze sobą. Czułam intuicyjnie, że czegoś takiego, jak Klub szukałam. Nie było to pierwsze tego typu pukanie w poszukiwaniu form rozwoju.
Ja: Właśnie, co - do tej pory - robiłaś w tym kierunku? Brałaś już udział w czymś podobnym?
M: Zawsze mnie interesowały sprawy doskonalenia, jednak za dużo w tym kierunku nie robiłam. Ale byłam na kursie transcendentalnej medytacji. W tym czasie nie było zbyt dużo literatury na te tematy, nie trafiłam na odpowiedni nurt, było to jeszcze takie szukanie po omacku.
Ja: I jakie było twoje pierwsze wrażenie po przyjściu do Klubu? Jak go odebrałaś? Czy to było to, czego szukałaś, czy też musiałaś się przełamywać przychodząc do nas?
M: Trafiłam na ostatnie przed wyjazdem spotkanie z udziałem Tadeusza. Pamiętam, było bardzo dużo osób. Wtedy byłam jeszcze osobą bardzo nieśmiałą, trochę mnie to przerażało, na szczęście nie musiałam jeszcze występować publicznie tego właśnie dnia, co nie wiązało się z jakimś szokiem (tu Mariola śmieje się serdecznie z tamtej Marioli - Mariola w ogóle bardzo lubi się śmiać), ale jak pamiętam, miałam dobre wrażenia. Już na tym pierwszym spotkaniu postanowiłam, że będę przychodziła.
Ja: Czy podobał ci się rytuał naszych spotkań? Czy w ogóle towarzystwo ci odpowiadało? Dlaczego postanowiłaś przychodzić, czy sądziłaś, że ci to coś pomoże?
M: Do tej pory pamiętam ten pierwszy raz, gdy musiałam mówić o Sukcesie na co dzień. Nikt mnie nie uprzedził, że od razu będę musiała zabierać głos publicznie. Jak przy każdym takim publicznym wystąpieniu, kojarzyło mi się to z jakimś wielkim strachem, ale parę słów jakoś skleciłam...
Ja: ... i na wstępie dostałaś oklaski...
M: Tak. I od razu poszło lepiej.
Ja: Kiedy poczułaś, że to jest już twój Klub? Że nie przychodzisz jako gość, tylko jesteś u siebie? Kiedy stałaś się patriotką tego Klubu?
M: Dużo strachu upłynęło...
Ja: Nie czasu upłynęło, tylko strachu?
M: Tak, strachu, zanim się przełamałam. Trudno mi określić dokładnie ten moment. Myślę, że to trwało dwa - trzy miesiące przychodzenia do Klubu, zanim zaczęłam się z nim identyfikować.
Ja: Co spowodowało, że pomyślałaś o prezydenturze? Przy takiej "strachliwości", jak mówisz, przy takim zablokowaniu? Jakiś impuls musiał być, że się jednak zdecydowałaś. Przecież to nie było tak łatwo, jak w moim przypadku, że zostałem wyznaczony, niejako, przez Tadeusza, a później przyjęty przez aklamację. Ty musiałaś wygłosić swoją mowę na prezydenta i pokonać w niej innych kandydatów. I zrobiłaś to doskonale! Co się stało, że tak nagle nabrałaś odwagi?
M: Na pewno była to chęć sprawdzenia siebie. Ponadto miałam do pokonania dwóch mężczyzn. Było to bardzo dopingujące (tu Mariola zanosi się serdecznym śmiechem). Chciałam reprezentować interesy kobiet w Klubie. Ale przede wszystkim, to chęć sprawdzenia się.
Ja: Czy zawsze tak sprawdzasz siebie?
M: Nie, to było rzucenie na głęboką wodę...
Ja: ...tylko nie sprawdzaj się tak na basenie... (Mariola przy wszystkich swoich zaletach słabo pływa).
M: Myślę, że tu też pomogła sympatia ludzi w Klubie. Wcześniej zauważyłam, że ludzie mnie lubią. Czułam, że chcieli mi w ten sposób pomóc. I pomogli!
Ja: Zostałaś Prezydentem po Bożence. Bożenka to bardzo duża indywidualność i jej prezydentura była znakomita. Wiedziałaś, że będziesz oceniana na tle Bożenki. Nie obawiałaś się porównań z nią?
M: Wtedy to był dla mnie za duży szok, żebym tak myślała.
Ja: Sama sobie zadałaś ten szok. Jaki był twój program wyborczy, którym wyeliminowałaś wszystkich konkurentów?
M: Jednym z takich punktów było wyjście Klubu na zewnątrz, ponieważ spotykaliśmy się już sporo czasu, a świat o nas nic nie wiedział. Bożenka podczas swojej prezydentury przeniosła nasze miejsce spotkań z ponurych wnętrz "Arkadii" do Łódzkiego Domu Kultury, gdzie warunki były nieporównywalnie lepsze. Pierwszy dzień mojej prezydentury wypadł właśnie pierwszego dnia pobytu w Łódzkim Domu Kultury. Sam fakt zmiany lokalu dopingował do zaprezentowania Klubu poza czterema ścianami. Jak sobie przypominam, obiecywałam także kontakty ze środkami masowego przekazu, szczególnie radio. Jak się później okazało, także i telewizja. I prasa.
Ja: I poszłaś jak burza!
M: Pamiętam jeszcze, że byłam zwolenniczką utrzymania tego schematu naszych spotkań, z tym, że chciałam to rozbudować o jakieś imprezy.
Ja: I stąd to "życie pozaklubowe"...
M: To byłoby wszystko, co pamiętam. Jakoś mało tego...
Ja: Ważne, że zrealizowane w stu dwudziestu procentach. Tak ja oceniam ten okres. A jak ty widzisz swoją prezydenturę? Czy spełniłaś te obiecane postulaty?
M: Z całą pewnością tak! Jak pamiętam, był to wspaniały okres. Pełen rozkwit Klubu. Można powiedzieć, że niemal wszyscy o nas słyszeli, przynajmniej znaczna część mieszkańców Łodzi. W Radio Nocą mieliśmy dwie pięciogodzinne audycje, gdzie nie tylko mogliśmy mówić o naszych ideach, to jeszcze można było porozmawiać ze słuchaczami, a nawet pobawić się z nimi w łańcuszek mówców. Poza tym trzeba też wspomnieć, że niebagatelną rolę odegrał fakt ponownego przyjazdu Tadeusza do Polski, właśnie w maju tego roku. Był to znakomity doping dla naszych wysiłków. Wiele o naszym Klubie usłyszano przy okazji przyjazdu Tadeusza, który był bardzo zadowolony z kondycji Klubu po dziewięciu miesiącach jego nieobecności. Z tym się wiązały programy o Tadeuszu, wywiady w prasie lokalnej i ogólnopolskiej. W TELE 24 była audycja, w której razem z tobą opowiadaliśmy o działalności i celach naszego Klubu. W Gazecie Wyborczej były dwa duże artykuły, jeden w wydaniu lokalnym (Ilony Szumickiej), drugi (Michała Matysa) w wydaniu ogólnym. Ten ostatni, choć bardzo obszerny (na całą szpaltę), w naszej ocenie niezbyt trafnie oddawał idee Klubu. Myślę jednak, że w ten sposób psychologia sukcesu została poruszona w wielu mediach jednocześnie. O to nam chodziło. Mówiono o nas w mieście.
Ja: Zrealizowałaś chyba wszystko, co obiecywałaś.
M: Nie rzucałam słów na wiatr.
Ja: Spod jakiego jesteś znaku? Czy cechy tego znaku pomogły ci?
M: Oczywiście - Koziorożec! Jest to z natury pracowity znak zodiaku. Ambicja, żeby poradzić sobie z każdym nałożonym problemem. Takim problemem było piastowanie tej funkcji. Było to wyzwanie dla mnie - czy ja rzeczywiście sobie poradzę - i to, że mi się powiodło, bardzo pomogło i dowartościowało mnie. Być może do tej pory siedziałabym sobie w kąciczku i ani pisnęła.
Ja: Jakie miało to odbicie w twojej pracy?
M: Ukazały się artykuły w gazetach, a że było tam moje nazwisko, zyskałam pewną popularność. Trochę mnie to krępowało, ale jednocześnie ze strony Dyrekcji było bardzo życzliwe zainteresowanie. Przekonałam się, że nie było to takie straszne być Prezydentem... (znów serdeczny śmiech).
Ja: Kiedy skończyła się twoja kadencja, czy z żalem rozstawałaś się z tą funkcją, czy chciałabyś jeszcze pobyć na świeczniku?
M: Byłam już troszkę zmęczona, jednak malutki smuteczek pozostał. Jak zwykle, gdy coś się kończy. Zauważyłam przy tej okazji, że dobrze mi się siedzi na takich stanowiskach (znowu salwa śmiechu). Ale wszystko jeszcze przede mną. Są inne stanowiska, inne kadencje.
Ja: Oczywiście! Czy w życiu zawodowym też chciałabyś odgrywać bardziej znaczącą rolę niż w tej chwili? Mam na myśli kierownicze stanowisko.
M: Ten przykład przewodzenia małemu gronu uzmysłowił mi, że mam zdolności organizacyjne, stwierdziłam, że radzę sobie. Nie jestem do końca przekonana, czy na dużą skalę podołałabym każdemu zadaniu. Tu jednak była zabawa i zdawałam sobie z tego sprawę, a w życiu zawodowym dochodzą jeszcze czynniki społeczne. Odpowiedzialność za poszczególnych pracowników. Byłyby problemy, jako że ja mam dobre serce, a tam wysoko trzeba umieć być twardym.
Ja: Przypominam ci, że w Klubie też jest odpowiedzialność i jestem przekonany, że podołałabyś każdemu stanowisku, jako że w Klubie doskonale spełniłaś swoją rolę.
M: Tak? Klub to jest taka, taka ... wykluwajka (fontanna śmiechu), taka wylęgarnia - chciałam powiedzieć - wylęgarnia przywódców.
Ja: Jak oceniasz dzisiaj nasz Klub? Czy poszedł do przodu, czy został w miejscu?
M: Każda działalność ma swoje lepsze i gorsze okresy. Wydaje mi się, że obecnie Klub nie idzie do przodu. Nie cofa się, ale jest stagnacja. Jakby powietrze z nas uszło. Przydałby się nam jakiś impuls.
Ja: Czy czujesz się w jakiś sposób odpowiedzialna za dalsze losy Klubu, mimo że skończyła się twoja kadencja?
M: Tak, oczywiście! Nadal wykonuję szereg prac na rzecz Klubu. Co tydzień przychodzę z plikiem programów każdego spotkania, pertraktuję z kierownictwem Domu Kultury w sprawach związanych z udostępnianiem sali i w ogóle gotowa jestem robić wszystko na rzecz Klubu, jeżeli ktoś się z tym do mnie zwróci.
Ja: Jak uważasz, co można by poprawić w funkcjonowaniu Klubu?
M: Może zróżnicować mowy, tak jak to proponuje Tadeusz, punktować je, wprowadzać coraz wyższy stopień trudności wypowiadanych mów. Wtedy byłaby to może nie rywalizacja, a raczej mobilizacja każdego z członków, żeby te mowy przeprowadzać na wyższym poziomie.
Ja: Mnie się wydaje, że to może każdy z nas przeprowadzać w obecnych ramach. Jeżeli podejmuję się wygłosić mowę programową, to biorę odpowiedzialność za to, jaki stopień trudności sobie postawię. To od nas zależy i nie musimy czekać na odgórne dyrektywy. Powiedz czy myślisz, że ten Klub przetrwa jeszcze parę lat?
M: Myślę, że tak! Wciąż widzę dopływ świeżej, że tak powiem, krwi. Stagnację lub raczej zniechęcenie widzę wśród starszych uczestników. Zazdroszczę zapału nowym osobom usiłującym z uporem zaadaptować się do reguł klubowych.
Ja: A co sądzisz o pomyśle wyłonienia z Klubu takiego elitarnego Old-Klubu, o trochę innej, trudniejszej formule?
M: Jestem "za". Może wtedy, w tym pozostawionym Klubie doszliby do głosu młodzi członkowie i rządziliby się po swojemu, bo co by nie powiedzieć, w obecnej formie prym wiodą starsi stażem członkowie. Z kolei Old-Klub byłby bardziej do przodu w samodoskonaleniu. Jestem za.
Ja: Właśnie, ale do tego potrzebna jest książka, którą piszemy z Tadeuszem. Dziękuję za rozmowę. (Ten ostatni zwrot też spowodował śmiech - i bardzo dobrze!).