Polska > Książki >TY > 3.3  System TeTa

Rozdział 3

Gawęda niedemokratyczna

Tadeusz wyjechał. Jak się należało spodziewać, frekwencja na spotkaniach klubowych spadła do 15 - 20 osób. Ale zaczęło też przychodzić sporo osób nie związanych z kursem Tadeusza.

Postanowiłem być "utrwalaczem" rytuałów wprowadzonych przez Tadeusza, tak żeby, gdy przyjedzie po roku, nie zastał zupełnie innego klubu. Nie było jeszcze żadnej struktury funkcjonowania Klubu, żadnego statutu, żadnej konstytucji. Mogłem wiele rzeczy narzucić. Udawało mi się. Konstytucję stworzyłem może mało demokratyczną, ale krótką i skuteczną, wzorowaną na niepisanym kodeksie jachtowym, gdzie władza musi być skuteczna i bezdyskusyjna z uwagi na bezpieczeństwo załogi. Tu czułem się rzeczywiście kapitanem (a nie żadnym prezydentem) odpowiedzialnym za statek KLS i jego załogę. Regulamin zatem podałem krótki:

Pkt. 1 - Prezydent ma zawsze rację
Pkt. 2 - Gdy Prezydent nie ma racji, patrz pkt. 1.
Wiem, że to stare, ale w tym wypadku było dobre. Widziałem swoją rolę, jako strażnika idei Tadeusza, jako arbitra w kształtowaniu obrazu naszego Klubu i jego form działalności. Nigdzie nie było zapisane, co i w jakiej kolejności należy robić, bowiem pozostało to tylko w formie przekazu ustnego, którego - jako najstarszy wiekiem i stażem członek - byłem przekaźnikiem. Dopiero ta książka jest pierwszym trwałym zapisem celów i obyczajów klubowych.

Niewielu uczestników tego pierwszego, historycznego spotkania założycielskiego w domu Tadeusza, uczestniczyło w życiu Klubu. Niektórzy zniknęli w ogóle z horyzontu, inni chodzili jakiś czas, ale coraz rzadziej. Poza mną, tylko Majka i Ewa pozostały do dnia dzisiejszego aktywnymi członkami.

Wymieniam same tylko imiona, gdyż tak funkcjonujemy w Klubie i często nawet nie znamy swoich nazwisk czy profesji. Nie jest to potrzebne. Naprawdę takie rzeczy, jak wiek, wykształcenie, stan majątkowy, uroda, nie mają tu zupełnie znaczenia. Mimo, że znamy się dobrze, można nawet powiedzieć, że się przyjaźnimy, niewiele potrafiłem powiedzieć dziennikarce, gdy się zapytała o zawody reprezentowane przez ludzi w Klubie. Wystarczyło, że znałem ich telefony i wiedziałem, kto co sobą przedstawia jako człowiek - członek Klubu.

Jeszcze przed wyjazdem Tadeusza znaleźliśmy nową siedzibę w salach szkoleniowych Urzędu Miasta. Tam też wstawiliśmy nowy, stały element porządku dziennego: Rada Ekspertów. Polegało to na zgłoszeniu w trakcie spotkania czyjegoś osobistego problemu z różnych dziedzin życia, a przy takiej zbieraninie zawodów, zawsze można było znaleźć kogoś, kto się na tym znał. Wiele problemów zostało w ten sposób załatwionych. Sam też kiedyś skorzystałem z tej formy pomocy: pilnie potrzebowałem opiekunki dla mojej wiekowej ciotki. Zgłosiła się Ewa, że mi kogoś poszuka i już za kilka dni ciotka miała przesympatyczną opiekunkę.

Jak tylko Tadeusz wyjechał, zacząłem się rozglądać za nowym prezydentem, jako że - to nie kokieteria - ja naprawdę nie lubię pełnić takiej funkcji. Było kilku kandydatów. Każdy z nich wygłaszał mowę wyborczą w ramach mowy programowej. Ciągnęło się to kilka tygodni.

W tym czasie, z powodu remontu, wymówiono nam obecny, bardzo wygodny lokal, zatem skorzystaliśmy z gościnności zaprzyjaźnionej grupy działaczy ekologicznych, mających swoją siedzibę w pomieszczeniach dawnej restauracji "Arkadia". Wtedy kształtował się dzisiejszy obraz Klubu. Były bardzo silne tendencje do rozbicia Klubu lub zmiany jego charakteru. Jednym z członków-założycieli był Józek, bardzo sympatyczny psycholog. "Psycholog dyżurny" można powiedzieć.

Wprowadził on do zajęć klubowych elementy jogi. I bardzo dobrze. Ale zaczęło to nam zabierać zbyt dużo czasu - kosztem rutynowego programu. Postanowiliśmy zatem co drugie spotkanie przeznaczać na Józka, ale to już przestał być Klub, który parę miesięcy temu założyliśmy. To było pół Klubu. Wreszcie nadszedł moment, że trzeba było podziękować Józkowi za jego starania i poprosić, żeby założył sobie swój Klub. Wszak Tadeusz nauczył nas mówić "nie".

Zauważyłem, że wraz z naborem nowych członków przychodzi fala reformatorska. Wszystkie stałe punkty naszego programu wynikają z pewnej logiki, są zaproponowane przez Tadeusza, dobrze przez nas sprawdzone w praktyce. Zawsze służą jakiemuś celowi. Tymczasem jest tendencja u nowo przybyłych, żeby proponować jakieś zmiany. Nawet nie wysłuchawszy całego programu do końca, potrafią zaproponować zmianę programu: żeby mowę programową zastąpić dyskusją lub zrezygnować z czegoś na rzecz zupełnie czegoś innego. Proszę mnie dobrze zrozumieć: Klub nie jest skostniały i zamknięty na mądre sugestie i nadal ewoluuje. Trzeba jednak bardzo uważać na "genialne" propozycje zgłaszane przez ludzi, którzy wszystko wiedzą lepiej.

Nie jest też Klub zaprogramowany w stu procentach przez Tadeusza. Nie! Mamy swoje własne osiągnięcia, a świadomie rezygnujemy z pewnych elementów przywiezionych zza oceanu. Na przykład, proponowane przez Tadeusza użycie młotka przez Przewodniczącego, żeby na wzór amerykańskich sędziów, wymuszać posłuch rozgadanej czasem sali, waląc młotkiem w stół, nie przyjęło się.

Odebraliśmy to jako działanie jednoznacznie negatywne. Autorytetu nie wypracuje się młotkiem. Może to jakieś dalekie skojarzenie z przebytym niedawno stanem wojennym. Genetycznie nie lubimy, gdy się nas straszy waleniem młotkiem czy demonstracją siły w postaci czołgów na ulicach. Nie używamy na spotkaniach młotka i jakoś przez dwa lata nigdy nie był na tyle potrzebny, żeby trzeba go było użyć, a temperatura emocji na spotkaniach bywa różna.

Tadeusz był w Polsce do końca sierpnia 1992. W ostatnim spotkaniu wzięła udział cała jego rodzina: Teresa i Tomek (którzy przyjechali w sierpniu) oraz Tina (która pomagała Tadeuszowi w organizowaniu kursów przez ostatnie dwa miesiące). Czternastoletnia wtedy Tina regularnie brała udział w spotkaniach Klubu, założyła nawet zeszyt, w którym notowała obecność. Ten zeszyt prowadziłem dalej, dzięki czemu teraz łatwiej odtworzyć nasze początki, jest on nadal atrybutem władzy przekazywanym kolejnym prezydentom. Tak wówczas pisałem do Tadeusza:

Krótka historia spotkań w KLS im. Małego Tadzia, jako że moja kadencja prezydencka się kończy, zatem to odpowiednia okazja do podsumowania wrażeń z tych 15-tu spotkań naszego Klubu.
Po Waszym wyjeździe frekwencja Klubu ustaliła się na poziomie około 25 członków, z tym że 20 osób to taka stała kadra, która przychodzi zawsze. Na pożegnalnym z Wami spotkaniu było nas 51 osób, ale potem ta liczba kształtowała się następująco: 26, 23, 21, 20, 28, 29, 24. W sumie przez Klub przewinęło się 91 osób. Do najwytrwalszych należą: Józek, Ewa, Ja, Majka, Zbyszek, Jola, Maria, Wojtek, Janek, Leszek, Henia, Staszek, Tadeusz J. i parę innych osób.
W trakcie tych spotkań pewnym ewolucjom podlegał program, a także kształtowała się rola Prezydenta i nasza mała demokracja, która wymagała swojej mini konstytucji. Józek najpierw usiłował wprowadzić swoje treningi w ramach spotkania, ale to nie zdało egzaminu, bo zabierało zbyt wiele czasu. Proponowałem mu, żeby utworzył swój klub i niech tam ćwiczy co chce, ale on woli na gotowe. Potem zaproponował, żeby co drugie spotkanie poświęcić na jego eksperymenty i uzyskał nawet większość. Ale robił to niezbyt ciekawie i zauważyłem, że trochę ludzi się zniechęciło. W tym czasie tak się złożyło, że opuściłem jedno spotkanie ściśle klubowe. Ze zdumieniem stwierdziłem, że w takiej sytuacji przerwa między spotkaniami czysto klubowymi trwa aż 4 tygodnie. Użyłem całej mocy mojego autorytetu prezydenckiego i przywróciłem nasze cotygodniowe spotkania klubowe, dając na razie Józkowi 40 minut co dwa tygodnie. Sądzę, że wyeliminujemy Józkowe zajęcia w ogóle, bo nie starcza czasu na naszą działalność statutową. Stale muszę przywoływać i przypominać, jaki jest cel naszych spotkań i skąd się wywodzą. Mało czasu zostaje nam na przypominanie treści wynikających z Twoich wykładów. Tak właśnie wykształtowała się rola Prezydenta, jako strażnika idei przekazanej nam przez Ciebie, ale jest sporo osób, które nigdy nie były na zebraniach prowadzonych przez Ciebie, a także takich, którzy żadnego kursu nie wysłuchali i traktują to jako jeszcze jedno towarzyskie spotkanie. No, nie jest tak źle, bo jednak jakieś 80-90% spotkania przebiega ściśle zgodnie z Twoją koncepcją.
Kiedy ogłosiłem, że chcę ustąpić z tego zaszczytnego stanowiska, zaraz zgłosiło się 4 kandydatów: Józek, Wojtek, Majka i Bożena. Moim typem jest ta ostatnia, gdyż miała piękne mowy programowe i wyśmienicie pełniła rolę Generalnego Recenzenta. Do tej pory swoje przedwyborcze mowy mieli: Józek i Wojtek i powiem Ci, że kampania wyborcza zaczęła się całkiem ciekawie; to było niemal coś w rodzaju debaty telewizyjnej, jak w USA. Na następnym zebraniu będą już wybory. Przekażę władzę w inne ręce, ale nie do końca. Chcąc czuwać nad tym klubem, ustaliłem (może i w sposób nie grzeszący demokracją), że ustępujący Prezydent zostaje Wiceprezydentem, żeby przekazać swoje doświadczenia, żeby go zastąpić w razie nieobecności, żeby jednak była jakaś ciągłość "władzy", skoro tak często chcemy zmieniać Prezydenta.
Z takich uwag ogólnych, to chciałbym się podzielić jeszcze taką refleksją, że właściwie u wszystkich nastąpiła znaczna poprawa wysławiania się i formułowania swoich myśli. Nie wszyscy tego chcą, są i tacy, którzy przychodzą tutaj w celach towarzyskich. Gdy przychodzi im mówić, nonszalancją pokrywają swoje braki. Ostatnio przeprowadziłem dosyć ostrą krytykę takich wystąpień i otrzymałem silne poparcie innych członków. To był taki dzień konstruktywnego krytycyzmu i postanowiliśmy, że dołożymy wszelkich starań, by nasze mowy były ambitniejsze, bo inaczej będzie to tylko strata czasu.
W drugim roku działania Klubu wszedł zwyczaj, że Generalni Recenzenci przesyłali do Tadeusza sprawozdania z zebrania. Oto fragmenty mojego sprawozdania z 23 sierpnia 1993:
Gospodarzem spotkania był Zbyszek, doskonale precyzyjny i rzeczowy. Przewodniczyła całemu zebraniu Mariola, jak zwykle urocza i zorganizowana. Mistrzem Pozytywnego Myślenia był Piotr, świeżo upieczony Prezydent, bardzo pozytywnie myślący i oceniający. Mistrzem Jąkania i Gramatyki był Leszek, logiczny i trochę zanadto uszczypliwy w swoich uwagach. Mistrz Czasu - Janusz II, debiutujący w tej funkcji.
Dzięki doskonałemu przewodniczeniu całe spotkanie przebiegało bardzo sprawnie w czasie i było dla wszystkich atrakcyjne z uwagi na jakość wygłaszanych mów programowych, które były debiutem w obu przypadkach. Nasz nowy nabytek, Joanna, wygłosiła bardzo dobrą mowę "Ja", w której błysnęła dużą erudycją, miłą powierzchownością i poprawną polszczyzną. Jedynie brak pewności siebie, przejawiający się w kilkakrotnym zapewnianiu "...nie zawsze mi to wychodzi..." był wskazówką, że osóbka ta od niedawna jest naszym członkiem. Natomiast całkowitą pewność siebie wykazał Darek (też nowy), który dojeżdża na nasze spotkania z Bełchatowa, ale jest bardzo zaangażowany i bardzo chce - a to już dobrze. O recenzję poprosił właśnie Joannę i dla mnie recenzja była znacznie lepsza od mowy. Darek, zachęcony oklaskami i dobrą recenzją, poprosił o jeszcze jedną mowę, tak był zachwycony sobą. Według mnie nic już ciekawego nie powiedział i problem jaki poruszył, bardziej nadawał się na Radę Ekspertów. Natomiast znowu była wyśmienita recenzja Małgosi, znacznie przewyższająca intelektem samą mowę.
Sukces na co dzień rozciąga się coraz bardziej. Każdy robi z tej krótkiej z założenia wypowiedzi, niemal mowę programową. Podobnie zresztą dzieje się podczas wypowiedzi na temat dnia - dziś hasłem było: "uśmiechnij się". Na Radę Ekspertów problem zgłosił Tadeusz J. - ma problemy z dystrybucją swoich skarpetek, które produkuje. Nie dziwię się, bo mimo niskiej jakości są dosyć drogie. Otworzył nawet kramik w Klubie, ale nic nie utargował, bo wszystkie skarpetki były o dwa numery większe od największej nogi w Klubie.
W konkursie na mówcę zwyciężyła Joanna, a na recenzenta Małgosia - także moje faworytki.
Spotkanie, na którym było 18 osób, zakończyło się o 21.00 w ŁDK i przeniosło się do chińskiej restauracji, ale o tym szaaa!

Janusz I

TeTa > Polska > Książki > TY > 3.3  © Tadeusz Niwiński, Canada, 2003-11-07